Powrót do Hatvan

Hatvan, niedaleko Budapesztu. Kiedyś mieścił się tu obóz pionierski, dziś dzieją się tu prawdziwe cuda. Wszystko zaczęło się w 2001 roku, kiedy to garstka osób postanowiła zorganizować w tym miejscu obóz dla dzieci z chorobami przewlekłymi. Przeprowadzony na wzór obozu w irlandzkim Barretstown dał początek Obozom Odwagi, organizowanym do dziś pod auspicjami stowarzyszenia Serious Fun Network przez naszą siostrzaną organizację Bator Tabor.  […]

Hatvan, niedaleko Budapesztu. Kiedyś mieścił się tu obóz pionierski, dziś dzieją się tu prawdziwe cuda. Wszystko zaczęło się w 2001 roku, kiedy to garstka osób postanowiła zorganizować w tym miejscu obóz dla dzieci z chorobami przewlekłymi. Przeprowadzony na wzór obozu w irlandzkim Barretstown dał początek Obozom Odwagi, organizowanym do dziś pod auspicjami stowarzyszenia Serious Fun Network przez naszą siostrzaną organizację Bator Tabor. 

Wybrałyśmy się tam, żeby podpatrzeć tamtejsze aktywności i metody pracy z dziećmi, ale i podejrzeć, jak Terapia Rekreacyjna sprawdza się w “terenie”. Przed bramą obozu stanęłyśmy z samego rana. Tuż za nią ukazała się nam otoczona polami i lasami arkadia z nowoczesną i przyjazną dzieciom infrastrukturą. Pierwsze zdziwienie? Przyjechałyśmy w trakcie obozu dla rodzin, więc ostatnia rzecz, jakiej się spodziewałyśmy, to cisza. Teren jest jednak tak rozległy, że nawet przy maksymalnym obłożeniu (246 osób) można tu zaznać chwil spokoju. Ciszę przerwała rozlegająca się nagle z głośników melodia z Krainy Lodu. To sygnał do zbiórki – przy kilku poprzebieranych wolontariuszach z narysowanymi na kartonach symbolami w ciągu kilku minut zebrały się wesołe gromadki.  

W tamtej chwili czarno na białym zobaczyłyśmy, kto przyjechał na obóz. Oprócz imponującej reprezentacji wolontariuszy było tam kilkanaście rodzin, które w mig porozdzielały się na grupy. Była więc grupa maluchów, dwie grupy starszych dzieci o podgrupa rodziców. Po chwili wszystkie ekipy rozeszły się na swoje zajęcia. A my w ślad za nimi.  

Po drodze minęłyśmy siedem, ustawionych w półkole budynków – to serce obozu, w którym nocowały dzieci wraz z rodzinami. Wolontariusze i wolontariuszki mieszkają zazwyczaj w kolorowych, ustawionych z boku terenu budynkach.  

W pawilonie, w którym odbywają się zajęcia jest kilka sal – magazyn z kostiumami i akcesoriami sportowymi oraz biuro. Zajęcia z magii prowadził nie kto inny a czarodziej Dumbledore we własnej osobie. Proste karciane sztuczki, których uczył były idealnym wykorzystaniem Terapii Rekreacyjnej w praktyce – na buziach dzieci, które opanowywały triki co rusz rozbłyskały uśmiechy satysfakcji.  

W sali obok, na zajęciach z Arts & Crafts, panowało troszkę większe zamieszanie, ale to tylko dla tego, że chaos to z zasady drugie imię każdego maluszka. Mimo to, na zajęciach dla najmłodszych powstały piękne łodeczki, a kiedy wszystkie znalazły swoje miejsce na oceanicznej makiecie, z uczuciem ulgi ruszyłyśmy dalej. 

Spacerując po terenie obozu odkryłyśmy zagajnik z drzewkami zasadzonymi dla uhonorowania jego darczyńców, park linowy oraz imponujący punkt medyczny, a właściwie mini-szpital z kolorowymi, przyjaznymi ścianami. Podczas porannego bloku udało nam się jeszcze zobaczyć zajęcia z jazdy konnej, cyrkowe i ze strzelania z łuku. Nie tylko dzieci świetnie się bawiły – czas rodziców też był skrzętnie zaplanowany – integrowali się pod okiem terapeutów, mieli też czas na czystą, beztroską zabawę. Na widok par po traumatycznym doświadczeniu choroby dziecka, które wspólnie opracowywały cyrkowe sztuczki zakręciły nam się w oczach łezki (szczerze mówiąc, umiejętności rodziców wzbudziły w nas również zazdrość, więc potem same zabrałyśmy się za trenowanie trików😊). 

Na kolację udałyśmy się do przeszklonej jadalni. Obozowa kuchnia uwzględnia najprzeróżniejsze restrykcje dietetyczne i stawia na zdrowe żywienie. Uradowane więc ciepłym i zdrowym posiłkiem na naszych talerzach usiadłyśmy przy długim stole. Po chwili dosiadł się do nas jeden z wolontariuszy. Z początku go nie rozpoznałyśmy – to był Dumbledore, a bez przebrania – Dawid. – To mój 45 obóz. Na każdym z nich nauczyłem się czegoś nowego – wyznał nam z rozbrajającym uśmiechem.  

Po kolacji wszyscy odnieśli swoje talerze, a wolontariusze ustawili stoły z boku sali. Nadszedł czas na wieczorne rytuały. Kiedy dzieci, rodzice i wolontariusze stanęli razem w okręgu, poczułyśmy, jak wszystkie ich smutki, trudy, radości i wzruszenia połączyły się w jedno. Po każdym turnusie owe wspólne doświadczenia zostają zresztą w tej sali na zawsze – zwisają pod sufitem pod postacią przestrzennych zbiorowych prac – papierowych domków, kaczek, czy gwiazd. 

Koniec dnia zwieńczył wspólny, obozowy taniec. Poczucie wspólnoty, które wywołał jeszcze bardziej zdeterminowało nas, żeby wrócić w to miejsce. Wyjeżdżając wieczorem z obozu nasze myśli były z dziećmi z Polski, które jeździły do Hatvan przed pandemią. Oczami wyobraźni zobaczyłyśmy, jak znów strzelają tam z łuku, zawieszają pod sufitem jadalni swoje prace i na koniec dnia tańczą w towarzystwie dzieci. Tak, chcemy wrócić do Hatvan, ale już nie same. 

P.S.: W naszej galerii znajdziecie garstkę fotek z naszej wyprawy: Bator Tabor Welcome to! – Odmieniamy życie